•        Konkurs literacki „O czym szumi dąb Teodor”

        •       

           

                Szkoła Podstawowa im. T. Goździkiewcza jest organizatorem międzyszkolnego konkursu literackiego „O czym szumi dąb Teodor.” Cel konkursu to rozwijanie wyobraźni i wrażliwości oraz popularyzacja postaci i twórczości patrona szkoły. Konkurs przeznaczony jest dla uczniów szkół podstawowych klas I-III oraz IV – VII. Uczniowie pisali opowiadanie, baśń, legendę lub scenariusz spektaklu teatralnego. Narratorem lub bohaterem utworu uczniowie uczynić musieli dąb Teodor. W konkursie wzięli udział uczniowie z 4 szkół: Szkoły Podstawowej Gminy Sieradz, Szkoły Podstawowej w Rzechcie, Katolickiej Szkoły Podstawowej oraz Szkoły Podstawowej w Dąbrowie Wielkiej. Jury, pracujące w składzie: Barbara Modrzejewska, Ewa Masierowska i Małgorzata Garbarczyk ustaliło:

           

           

           

                 w kategorii kl. IV –VII:

          1. miejsce - Mikołaj Szczęsny ze Szkoły Podstawowej Gminy Sieradz. Opiekunem Mikołaja jest p. Maciej Rataj.

          2. miejsce – Emilia Hołuj ze Szkoły Podstawowej w Dąbrowie Wielkiej.

          Wyróżnienia:

          - Hanna Putyńska z Katolickiej Szkoły Podstawowej – opiekun p. Joanna Maksajda

          - Magdalena Sobieraj ze Szkoły Podstawowej w Dąbrowie Wielkiej

          - Błażej Sowała ze Szkoły Podstawowej w Rzechcie, opiekun p. Alicja Cieślak

            

                w kategorii kl. I –III:

          1. miejsce – Witold Walkiewicz z Katolickiej Szkoły Podstawowej, opiekun p. Halina Pławińska

                      Wyróżnienia:

                   - Grzegorz Gołąb i Mateusz Wojtysiak , oboje z Katolickiej Szkoły Podstawowej,                         opiekun p . Halina Pławińska

      •   

      •                                     „Najbliższe mojemu sercu - dąbrowskie lato”


                   Nie każdy wakacyjny dzień musi być ciekawy. Nie każdy wakacyjny dzień musi zapowiadać nową przygodę, ale zdarzyć się może, że trafi się taki dzień, którego nie zapomni się do końca życia. Mnie właśnie taki się przydarzył. Kiedy znudzony grą na komputerze wyruszyłem z Michałem na przejażdżkę rowerową do lasu, zauważyłem, że na niebie kłębią się coraz gęstsze chmury. Upał był niemiłosierny, pomyślałem więc, że drobny deszczyk nie zaszkodzi. Bez obawy jechaliśmy leśną aleją w stronę Budzicznej, gdzie chciałem pokazać koledze historyczny dąb o imieniu Teodor. Gdy minęliśmy leśniczówkę, do pomnika pozostał już niecały kilometr. Upał wciąż doskwierał, ale nie zatrzymywaliśmy się, gdyż chcieliśmy być na miejscu jak najszybciej. Wkrótce dojechaliśmy, przed nami stał majestatyczny dąb. Rzuciliśmy rowery i łapczywie, gasząc pragnienie piliśmy wodę. Usiedliśmy pod dębem. Właśnie miałem zamiar opowiedzieć Michałowi historię tego miejsca, gdy zauważyłem, że on zasnął. Pomyślałem, że mnie też przyda się chwila odpoczynku.
        Do moich uszu zaczęły docierać dziwne odgłosy, świst kul, szczęk broni, a także krzyki żołnierzy. Usłyszałem także przeraźliwy zgrzyt pocieranych kos. Nie wiedziałem
        co się dzieje. Wystraszony wszedłem na drzewo. W oddali ukazała się sylwetka niezwykle urodziwego mężczyzny o nie spotykanym wzroście. Tuż za nim podążał oddział składający się z trzynastu powstańców, których głowy zdobiła czapka obszyta czarnym barankiem
        z środkiem wykonanym z czerwonego sukna. Każdy z maszerujących na swoim ramieniu dźwigał ciężar kosy osadzonej na sztorcu. Usłyszałem wiejskie przyśpiewki wojaków, które brzmiały: „ Dziewczyna z Tyczyna fartuszek zgubiła, chłopaku z Ligoty nie znalazłeś go ty?”. Pewien z wojaków zaśpiewał: „ Ja Kielosek, ty Kielosek, kupma sobie tygielosek! Będziemy se jaja smażyć, będą nam się panny darzyć”. Zrozumiałem, że jeden z nich nazywał się Kielek. W pewnym momencie do moich uszu dotarło głośne pytanie, które jak później się okazało, skierowane było do dowódcy oddziału - „Łuka ile jeszcze?”. Przywódca pogardliwym wzrokiem spojrzał na owego powstańca, lecz nic nie odpowiedział. Niespodziewanie oddział spoczął pod dębem, który był moją ostoją. Teraz mogłem uważnie przyjrzeć się każdemu z powstańców. Ubrani byli stosunkowo skromnie. Ich barki okrywały kożuchy z owczej wełny, a puszyste spodnie wpuszczone były w cholewy skórzanych butów. Przysłuchiwałem się rozmowie weteranów, która przepełniona była lękiem, przed stacjonującymi w Sieradzu Moskalami. Dowiedziałem się również, że maszerowali na punkt zborny do Pyszkowa, gdzie mieli dołączyć do oddziału Makarego Drohomireckiego. Podczas postoju dowódca - Łuka Bakowicz bacznie przyglądał się zachowaniom podległych mu partyzantów, do których obowiązków należało przygotowanie broni kulowej, napojenie koni czy ostrzenie swoich kos. Spiskowcy uważnie rozglądali się po okolicy, obawiali się nadejścia oddziału wojsk cara, gdyż zaledwie trzynastu wojowników nie zdołałoby pokonać znacznie liczniejszych, lepiej uzbrojonych zaborców. Nieoczekiwanie do zmęczonych trudami wędrówki powstańców przemówił Łuka, który poinformował ich o obecności wojsk nieprzyjaciela we dworze ówczesnego dziedzica Dąbrowy Wielkiej - Jarosława Kobierzyckiego. Wojacy przyjęli postawę bojową i szybkim, narzuconym przez dowódcę krokiem, ruszyli przez lasy Barczewa do Pyszkowa, gdzie czekał na nich młody dowódca, który nie dawno wrócił z Francji, w której uczył się sztuki dowodzenia u boku generała Ludwika Mierosławskiego. Zeskoczyłem z gałęzi drzewa, po czym zupełnie nie spostrzeżenie znalazłem się za maszerującym oddziałem. Próbowałem dotrzymać kroku powstańczemu batalionowi. Poruszając się między krzewami podszytu, odprowadziłem weteranów
        aż do Zapola, skąd udałem się w drogę powrotną do dębu ,pod którym zamierzałem odpocząć. Przemierzałem leśne zarośla, napotykałem na ślady pozostawione przez dziką zwierzynę, podziwiałem piękno otaczającego mnie krajobrazu. Niespodziewanie moim oczom ukazał się galopujący patrol Moskali, którzy wymachując szablami, podążali śladami oddziału Łukasza Bakowicza. Schowany za krzewem jałowca uniknąłem spotkania z wrogami ojczyzny. Wkroczyłem w lasy dąbrowskiego boru, już tylko dwa kilometry dzieliły mnie od dębu. Niebawem dotarłem na miejsce, oparty o konar ponad stuletniego drzewa, oddałem się snu.
        Otworzyłem oczy, nade mną spostrzegłem twarz Michała, którego obudziły słowa, wypowiadane przeze mnie przez sen. Kolega poprosił mnie, abym opowiedział mu o swoim śnie. Ja jednak obiecałem mu to uczynić w drodze powrotnej. Korzystając z okazji, że znajdowaliśmy się pod pomnikiem przyrody jakim jest dąb „Teodor”, przybliżyłem swojemu kompanowi historię osoby, który urodziła się w naszej małej ojczyźnie. Z wielu opowiadań swojego taty dowiedziałem się o przyjaźni, która łączyła właśnie jego i Pana Teodora. Michałowi opowiedziałem także o listach, jakie pisarz kierował do taty. Nie ukrywam, bardzo go to zainteresowało. Zaplanowaliśmy swoją drogę powrotną przez przysiółek Kozy, gdzie znajduje się dom poety. Goździkiewicz podczas spotkań z moim rodzicem, opowiadał
        mu o swoich młodzieńczych latach spędzonych na ziemi sieradzkiej oraz tych późniejszych , które spędził w Łowickiem. Dlatego też Teodor Goździkiewicz mówił o sobie, że jest obywatelem dwóch ojczyzn „dzieckiem Sieradzczyzny i synem Łowickiego”.
        Od młodzieńczych lat Teodor objawiał miłość do przyrody, często wraz ze swoim ojcem Nikodemem, który był gajowym, uczęszczał na leśne wędrówki. Pan Teodor w swoich utworach takich jak: „ Znajomą ścieżką” czy „ Wyżynka” opisywał piękno umiłowanej ziemi dąbrowskiej i otaczających je sołectw. Ciekawostkę stanowi wprawa młodego Teodora
        na zrywanie czereśni do pobliskiej Charłupi Wielkiej, w której za umiejętność czytania
        od wybitnego polskiego poety Władysława Reymonta (mieszkającego w latach 1912 - 1913
        w Charłupi Wielkiej) otrzymał książkę pt. „ Tomek Baran”. Łacińskie słowa „ genius loci”, które oznaczają ducha lub opiekuna danego miejsca, z pewnością można odnieść
        do okazałego dębu o imieniu „ Teodor”, pod którym poeta szukał wytchnienia, otuchy, ostoi. Tak też się stało Teodor Goździkiewicz podczas pisania powieści pt. „ Sprawy Łuki Bakowicza” tworzył w objęciach tego dębu. Lektura ta jest mi szczególnie bliska, gdyż opisuje wydarzenia, które miały miejsce na ziemi dąbrowskiej, lasy, zagajniki, miejsca opisane w utworze nie są mi obce. Główny bohater książki - Łuka Bakowicz, choć urodził się w Stoczkach, to okres w swoim życiu po powrocie z Pawłowskiego pułku lejbgwardii cara Mikołaja I spędził w pobliskiej wsi jaką jest Sokołów.
        Moim zdaniem organizowanie już od blisko czterdziestu trzech lat rajdu związanego Teodorem Goździkiewiczem oraz powieścią - „ Sprawy Łuki Bakowicza”
        czy konkursów poświęconych owemu autorowi jest zacną inicjatywą, gdyż dzięki takim przedsięwzięciom historia o poeci jest wciąż żywa. Jest mi szczególnie miło, że po raz pierwszy w swoim życiu mogę wziąć udział w rywalizacji literackiej poświęconej bliskiemu mojego serca pisarzowi jakim był Teodor Goździkiewicz.

        *Cytaty zawarte w opowiadaniu zaczerpnięte zostały z powieści Teodora Goździkiewicza pt. „Sprawy Łuki Bakowicza”.

                                                                                                                                                Mikołaj Szczęsny

      •                                              ,, Magia magicznego dębu "

        Dawno, dawno temu, za górami, za lasami w małej wsi mieszkała rodzina Goździkiewiczów. 16 kwietnia 1903 roku urodził się mały chłopiec, który nazywał się Teodor Goździkiewicz. Był piątym dzieckiem gajowego Nikodema i Franciszki z domu Ginter. Pewnego dnia tata zabrał Teodora do lasu.

        Kiedy przejeżdżali bryczką, zobaczyli rosnący przy samej drodze dąb. Bardzo się zdziwili, że wyrósł w tak niedostępnym miejscu. Przez następne dni, tygodnie, a nawet lata, mały Teodor bawił się, opiekował dębem i dbał o niego. Kiedy Teodor miał około 22 lat wyjechał z rodzinnej wsi do Łowicza. Opiekę nad jego drzewem przejął tata. Kiedy wrócił do rodzinnego domu po śmierci ojca, opiekę nad dębem przekazał Panu leśniczemu. Po raz ostatni był wtedy w domu. Od tamtego czasu nie przyjeżdżał do Dąbrowy Wielkiej, gdzie zostali pochowani jego rodzice. 13 listopada 1984 roku zmarł nagle w Warszawie. Tam znajduje się jego grób. Przez wiele lat dąb rósł, aż stał się wielkim, potężnym drzewem. Niedaleko od miejsca, gdzie rosło drzewo zbudowano szkołę podstawową, której patronem był i jest Teodor Goździkiewicz. Znajduje się tam 8 klas, a także przedszkole oraz klasa ,,0". W piątej klasie właśnie trwała godzina wychowawcza. Dzieci bardzo się zdziwiły, kiedy do ich klasy weszło dwoje nieznanych uczniów. Pani powiedziała, że to jest ich nowy kolega Emil i jego siostra bliźniaczka Magda. Emil miał krótkie, blond włosy i niebieskie oczy. Był bardzo miły i chętnie zawierał nowe znajomości. Magda była piękną brunetką z brązowymi oczami. Ona, tak jej brat, była miła i tak samo chętnie zawierała nowe znajomości. Oboje mieli po 12 lat. Tego samego dnia, kiedy rodzeństwo wróciło do domu, powiedzieli rodzicom, że chcą chodzić na stałe do tej szkoły. Szybko zintegrowali się z klasą i zawarli nowe przyjaźnie. Pewnego dnia Emil, Magda, Janek, Kuba, Iza i Amelka pojechali na rowery. Najpierw nad rzekę, a potem do lasu. Tam zobaczyli dąb, którym kiedyś opiekował się Teodor Goździkiewicz. Na jednej z jego gałęzi zobaczyli pewien znak. Znak ten był podobny do znamion, które mieli na szyi. Kiedy wrócili do domu powiedzieli o tym mamie, lecz ona nie wiedziała, co powiedzieć. Kazała im iść do taty, który pracował w swoim warsztacie. Tata, tak samo jak mama, nie wiedział, co ma im o tym powiedzieć. Następnego dnia, kiedy Emil rozmawiał z kolegami, spytał się ich czy są w szkole jakieś książki o historii Teodora Goździkiewicza. Odpowiedzieli mu, że jakieś są w bibliotece. Po lekcjach poszli do pana od biblioteki poprosić o te książki. Nauczyciel spytał się ich, dlaczego je chcą. Oni odpowiedzieli, że muszą napisać na konkurs opowieść o jakimś znanym pisarzu. Pan powiedział, że pożyczy im, ale po miesiącu muszą mu je oddać. Tego samego dnia wzięli książki, rowery i pojechali pod to drzewo. Kiedy podeszli bliżej, znak ten zaczął świecić. Pod nimi otworzyły się tajemnicze drzwi, z których dobiegała piękna piosenka o życiu Teodora. Na początku trochę bali się tam wejść, ale po chwili weszli. Szli długimi, wąskimi schodami. Po około 10 minutach znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu. Na środku znajdował się stojak w wielką księgą. Gdy podeszli bliżej, księga otworzyła się na stronie z ich nazwiskiem. Byli bardzo, ale to bardzo zdziwieni. W tej samej chwili zaczęli czytać. Dowiedzieli się, że jeśli wypowiedzą odpowiednie zaklęcie to dąb im opowie całą prawdę o ich rodzinie. Od razu zaczęli szukać w księdze właściwego zaklęcia. Po paru sekundach znaleźli je. Raz dwa wyszli na zewnątrz i zaczęli wypowiadać owo zaklęcie. Po chwili drzewo zaczęło się ruszać i mówić do nich . Powiedziało im, że są pra pra pra pra wnukami Teodora Goździkiewicza. Strasznie się zdziwili. Drzewo powiedziało im wiele ciekawych rzeczy. Następnego dnia w szkole opowiedzieli o tym swojej wychowawczyni-Pani Basi. Ona zdziwiła się tak samo, jak oni. Tydzień później był apel z okazji urodzin patrona szkoły - Teodora Goździkiewicza. Przyjechali też inni członkowie jego rodziny. Emil i Magda, korzystając z okazji, spytali się ich czy to prawda, że są rodziną. Wnuczka Teodora w tajemnicy powiedziała, że to jest możliwe. Nazajutrz na lekcji przyrody do klasy weszła pani dyrektor, która poprosiła o rozmowę Emila i Magdę. Cała klasa zaczęła się śmiać i mówić pod nosem, że musieli coś przeskrobać i mają przechlapane skoro przyszła po nich sama pani dyrektor. Kiedy wyszli, na korytarzu zobaczyli wnuczkę patrona ich szkoły. Bardzo się zdziwili. Po około 2 minutach znaleźli się w gabinecie pani dyrektor, a za nimi weszła wnuczka Teodora. Zapanowała niezręczna cisza. Nikt nie wiedziała, od czego ma zacząć. O godzinie 12:20 zadzwonił dzwonek. W tej samej chwili zaczęła się rozmowa. Dzieci dowiedziały się, że to prawda, iż są pra pra pra pra wnukami Teodora. Gdy skończyły się lekcje, rodzeństwo wsiadło na rowery i pojechali do lasu, gdzie rósł dąb. Wypowiedzieli znów magiczne zaklęcie. Dąb ucieszył się, kiedy ich zobaczył. Oni opowiedzieli mu o tym, czego się dowiedzieli. Po tym bardzo szybko wrócili do domu. Mama i tata, kiedy ich zobaczyli, zapytali się, gdzie byli. Emil wziął głęboki wdech i opowiedział, co im się przydarzyło. Magda zaś jeszcze nie mogła nic powiedzieć, ponieważ ona szybciej niż brat się męczy. Rodzice nie wierzyli w słowa swoich dzieci. Rodzeństwo ze smutkiem wyszło na podwórze pobawić się z psem. Po obiedzie dzieci chciały pojechać na rowery, ale zaczął wiać silny wiatr. Nagle usłyszeli jakby błaganie o pomoc. Emil i Magda spojrzeli na siebie i pomyśleli o dębie, który rośnie niedaleko ich domu. 5 minut później znaleźli się już na miejscu. Zobaczyli, że ma się zacząć wycinka lasu. Zaczęli więc krzyczeć i przypięli się do dębu łańcuchami. Magda wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do rodziców, żeby przyjechali do lasu. Po około 10 minutach pojawiła się mama z tatą. Kiedy zobaczyli, że ich dzieci są przykute do drzewa, byli przerażeni. Poprosili, żeby się odsunęli. Dzieci odpowiedziały, że to drzewo jest ich pamiątką rodzinną. Rodzice się bardzo zdziwili. Po godzinie pojawił się pan leśniczy, który powiedział do nich i robotników, że jutro o godzinie 16:30 zacznie się wycinka. Następnego dnia cała czwórka, czyli mama, tata Emil oraz Magda poszli do pani dyrektor. Kiedy pani to usłyszała była bardzo zdziwiona. Dzieci opowiedziały o swoim pomyśle. Pani dyrektor odparła, że to ryzykowny, ale dobry pomysł. Po lekcjach cała szkoła zebrała się wokół dębu i przypięła się do niego łańcuchami. Robotnicy, kiedy to zobaczyli, wycofali się i powiedzieli, że skoro dzieciom zależy bardzo na tym drzewie to je oszczędzą. Wszyscy bardzo się ucieszyli. W pewnej chwili Emil i Magda unieśli się w powietrze. Nagle drzewo się poruszyło i powiedziało, że ta dwójka to rodzina Teodora Gożdzikiewicza. W tej samej chwili dzieci znalazły się na ziemi. Dąb po raz ostatni powiedział, żeby pamiętali, kim jest patron ich szkoły. Nazajutrz do szkoły przyjechał pan leśniczy, który rozmawiał z panią dyrektor o tym, żeby temu drzewu nadać imię Teodor. Pani dyrektor z wielką radością się zgodziła. 18 września 2014 roku cała szkoła i rodzina Teodora była na uroczystości związanej z nadaniem dębowi imienia ,,Teodor". Natomiast pieśń usłyszana przez dzieci jest hymnem ich szkoły.

        Uczniowie nadal pamiętają o swoim patronie i o dębie, który nosi jego imię. Wszyscy cieszą się z takiego patrona. Dzieci, jak i nauczyciele, próbują naśladować tak wybitną osobę, jaką był Teodor Goździkiewicz. Jego dzieła do dzisiejszego dnia inspirują wielu innych ludzi. Magiczny dąb, który znajdował się kiedyś i znajduje się dziś w Dąbrowie Wielkiej, wyrósł na drugie co do wielkości drzewo w Polsce. A może nawet na świecie? Jest on domem dla wielu zwierząt i ptaków, które żyją na terenie lasu.


                                                                                                                                                                   Emilia Hołuj

        Szkoła Podstawowa w Dąbrowie Wielkiej


         

         

      •                                                     "O czym szumi dąb Teodor?"

                         Na początku była ciemność i cisza. Z czasem jednak zacząłem coraz więcej czuć i widzieć , a kiedy nadszedł odpowiedni moment puściłem dłonie mej matki i wylądowałem na zielonym materacu. Gdy popatrzyłem z dołu na moją mamę, zobaczyłem jaka jest dostojna i potężna. Wtedy właśnie postanowiłem, że ja również będę tak wspaniałym drzewem. Zacząłem szukać odpowiedniego miejsca do zamieszkania i na szczęście szybko je znalazłem, niedaleko Sieradza, w Dąbrowie Wielkiej. Położyłem się więc i zasnąłem. Od tego momentu zacząłem rosnąć i spełniać swoje marzenie.

        Przez dwieście lat liściastych, czyli dwadzieścia lat ludzkich, myślałem, że rośliny i zwierzęta to jedyne żyjące stworzenia na ziemi, ale pewnego dnia usłyszałem bardzo dziwny dźwięk. Potem pojawiły się jakieś istoty. Większa niosła mniejszą, która zakłócała spokój tego miejsca i dopiero po chwili zrozumiałem, że to ludzie, o których czasem opowiadała mama. – Och, Teodorze, nie płacz już. Zobacz, ptaszek poleciał! – większy człowiek próbował chyba uciszyć malucha, niestety mu to nie wychodziło. Zrobiło mi się przykro, więc zaszumiałem kołysankę i maleństwo od razu ucichło. Polubiłem tego chłopca. On rósł i coraz częściej przychodził z tatą do lasu, a kiedy ten się oddalał, Teodor siadał w mym cieniu i rozmawiał ze mną.

        Wiesz, jak będę duży, to zostanę leśnikiem tak jak tata. Tyle, że ja będę lesnikiem w magicznym lesie!

        Nie chciałem psuć mu humoru mówiąc, że niestety jego marzenie nie może się ziścić, bo ludzie nie mogą zobaczyć magicznych zwierząt, takich jak jednorożec czy smok, dlatego milczałem. Kiedy Teodor miał jedenaście lat, przychodził czyta

        mi swoje wiersze o przyrodzie, wygrzewając się przy tym na słońcu jak gryf. Właśnie takiego słonecznego lipcowego dnia usłyszeliśmy jakieś hałasy i zobaczyliśmy uciekających przez las ludzi. Teodor zatrzymał jednego z uciekających i zapytał co się dzieje, lecz zanim zdążyliśmy usłyszeć odpowiedź, mężczyzna upadł, a z jego boku wypłynęła czerwona ciecz. Pojawił się ojciec Teodora, wziął syna na ręce i pobiegł dalej. Pojawili się też żołnierze, ale nie polscy. Strzelali do wszystkiego, co się rusza. Chcąc pomóc Polakom i mojemu przyjacielowi podniosłem swe korzenie i po kryjomu zacząłem powalać wrogie oddziały. Kiedy nadeszła noc, wszystko ucichło i ze zmęczenia zasnąłem. Obudziło mnie łaskotanie. To feniks dziobał mój pień. –Halo, halo, obudź się! Tam, tam dzieje się coś dziwnego, dziwnego. – mówił. –Już spokojnie... Nie dziob mnie... Co się dzieje, Powtarzajku?– zapytałem. - Tam, tam, ludzie. Oni, oni strzelają z takich głośnych pukawek, pukawek. Oni niszczą wszystko. Ja się boję! – Powtarzajek zaczął płakać.

        Poprosiłem go, by poleciał do domu, a w miejsce gdzie to widział, wysłał Czujkę, gdyż ona ma mogłaby mi to pokazać. Kiedy tylko zobaczyłem hologram w oczach Czujki, zrozumiałem reakcję feniksa. Wszędzie były ludzkie ciała, krew zabarwiła ziemię, a ta która nie mogła już wsiąknąć, tworzyła szkarłatne strumienie. Nie było miejsca które nie byłoby naznaczone ludzkim okrucieństwem. Przestraszyłem się i postanowiłem błagać o pomoc pradawnych Uczonych. Już miałem poprosić Czujkę o jeszcze jedną przysługę, gdy ta zaczęła się śmiać. – I to mają być ludzie, najinteligentniejsze istoty na ziemi? Są strasznie egoistyczni, nie obchodzi ich inny człowiek ani nie patrzą na skutki swoich poczynań! – po tych słowach Czujka odleciała. - No cóż, miejmy nadzieję, iż nie wszyscy są tacy. – pomyślałem.

        Miałem tylko nadzieję, że Teodorowi nic nie jest.

        Kilka dni później pradawni Uczeni stworzyli barierę chroniącą magiczny świat i w końcu mogliśmy czuć się bezpieczni. Wiele dni i miesięcy czekaliśmy na moment, by w końcu wyjść zza bariery, ale gdy w końcu stało się to możliwe, czułem żal do siebie, że nie udało nam się uratować tylu niewinnych istnień ludzkich. Miałem nadzieję, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Teraz znowu mogliśmy spokojnie żyć. Brakowało mi jednak rozmów z Teodorem.

        - Ciekawe co on teraz robi? Czy w ogóle żyje? – pytałem sam siebie, bo czułem się samotny.

        Minęło kilka lat i wtedy dowiedziałem się, że nie jestem sam, bo żyje jeszcze moja mama, o której myślałem, że już dawno upadła powalona przez porywiste wiatry. Tę wiadomość przyniósł mi pewien gryf, któremu mama zleciła to zadanie. Prosiła jeszcze, aby mi przekazał, że coraz więcej drzew jest wycinanych i nasz świat może przestać istnieć. Poza tym kazała mi uważać, bym nie złamał sobie korzenia i żebym czuwał nad zdrowiem swojej kory. Mamy są takie kochane, zawsze dbają o swoje dzieci. Nic dziwnego, że bardzo się przejąłem jej słowami. Bałem się, że i mnie zetną, ale to się nie stało.

        Mijały kolejne lata, w których żyło mi się przyjemnie i beztrosko. Pewnego dnia usłyszałem słowa, które nie były słowami żadnego z magicznych stworzeń: – Hej, dębie, słyszysz mnie? Wróciłem. - to był Teodor, mój Teodor!

        - Witaj, nawet nie wiesz jak się cieszę! – odpowiedziałem. Mieliśmy sobie tyle rzeczy do opowiedzenia... I znów było jak za dawnych lat. Słońce grzało, ptaki siewały, a ja mogłem słucha

        ciekawych historii mojego przyjaciela. Nic nie mogło zepsuć nam teraz humorów, nawet burza z piorunami, grad, czy zawierucha. W końcu mogliśmy poczuć się tak, jakby nigdy nie było żadnej wojny.

        Wiesz, mój drogi przyjacielu, że jesteś wyjątkowy? – powiedziałem mu kiedyś. - Ja? Dlaczego? – spytał się niepewnie, niewiedząc co mam na myśli. – Widzisz nie każdy potrafi usłyszeć mowę drzew, trzeba mieć do tego dar taki jak ty. – Nie jestem niezwykły. Każdy mógłby was usłyszeć, gdyby tylko chciał. Po prostu niektórzy są zbyt zajęci, niestety często rzeczami nieważnymi. – odpowiedział Teodor.

        Zrozumiałem, że miał rację, dlatego dalej się nie odzywałem.

        Teodor wyznał mi wówczas, że zarabia na życie pisząc różne rzeczy. Bardzo chciałem, by w jednym z jego utworów pojawił się dąb podobny do mnie. Po krótkim zastanowieniu mój towarzyszzdecydował, że uczyni mnie głównym bohaterem swojej opowieści. Bardzo się wtedy ucieszyłem i podarowałem Teodorowi złoty listek, który rośnie w najskrytszym miejscu każdego drzewa. Obiecał, że nigdy go nie zostawi, zawsze będzie podróżował, mając go przy sobie. Następnego dnia ku mojemu rozczarowaniu Teodor musiał wyjechać, ale zostawił mi jedną ze swoich książek, a ja schowałem ją pod korzeniem.

        Czas mija szybko i nim się spostrzegłem miałem pięćdziesiąt trzy lata. Właśnie rozmawiałem z Powtarzajkiem, kiedy dobiegły nas znajome, a tak znienawidzone dźwięki wybuchów i ludzkich krzyków. Znowu zobaczyłem ludzi niosących rzeczy w pośpiechu wyniesione z domów, które jeszcze przed chwilą były spokojnym azylem, a teraz został po nich tylko popiół. Znów zaczęła się wojna. Po raz kolejny demony w ludzkiej postaci wykorzystały swój dar inteligencji do szerzenia zła. Tym razem jednak postanowiłem, że nie będę się chować przed bombami, teraz będę walczył. Rozciągnąłem swoje korzenie i gałęzie, ruszyłem do boju. Atakowałem jedynie tych, którzy chcieli skrzywdzić kogoś innego. Nie chciałem, by na tych ziemiach znów polało się tyle krwi. Swoją misję wypełniłem pomagając tym, którym mogłem, nie raniąc nikogo. Jedynie postraszyłem trochę żołnierzy, w czym pomógł mi nawet Powtarzajek, choć bardzo się bał tych głośnych pukawek.

        - Muszę przyznać, że się cieszę, że pomogliśmy tym ludziom. Nawet jeśli to wbrew magicznemu prawu.

        - Tak, Powtarzajku, to była dobra decyzja.

        Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak wówczas, gdy ujrzałem uciekających wrogów. Domyślałem się jednak, że pradawni Uczeni nie zniosą łamania magicznego prawa i wkrótce się zjawią. Tak jak myślałem, kilka chwil później niebo się rozstąpiło i usłyszałem głos: – Dębie, co wy zrobiliście? Czy nie znacie prawa? - Panie Uczony, proszę nie każ nas – feniks próbował prosić o łaskę, ale nikt go nie słuchał.

        - Pradawni Uczeni mają za zadanie karać wszystkich którzy łamią magiczne prawo. – mówili.

        Rozumiałem ich decyzję i poddałem się karze. Moja polegała na tym, że od tamtej chwili już nigdy nie mogłem podnieś korzeni nad ziemię.

        Niestety wojna wciąż trwała i jeszcze przez długi czas po tym kiedy dostałem karę, widziałem ludzi uciekających lub walczących. Tym razem jednak nic nie mogłem zrobić i tylko czekałem, aż to wszystko minie. Skończyło się po sześciu latach. Znów zapanował spokój.

        Podczas drugiej wojny stało się wiele strasznych rzeczy, ale największy ból sprawiła mi wieść o śmierci Teodora. Pocieszała mnie tylko wiadomoś

        , że dotrzymał słowa i do końca nie rozstał się z moim złotym listkiem, nawet po śmierci.

        Po tych wszystkich zdarzeniach zapadłem w sen , a gdy się obudziłem, byłem gotów na rozmowę z Uczonymi. Chciałem by wiedzieli, że nie żałuję swego czynu i powtórzyłbym go na pewno, choć szanuję ich zdanie. Oni jednak nie chcieli ze mną rozmawiać. Odesłali mnie grożąc, że jeśli jeszcze raz poproszę ich o audiencję, odbiorą mi magiczne zdolności. Choć magia może zrobić dużo dobrego, zgodziłem się , aby mnie jej pozbawili. Wiedziałem, że już nie są mi potrzebne.

        - Jesteś tego pewien? – zapytali - Pamiętaj, że już nigdy nie będziesz mógł ich odzyskać

        Zwątpiłem na chwilę, ale nie zmieniłem zdania i stało się – odebrano mi magiczne zdolności. Nie mogłem już rozmawiać z magicznymi istotami i stałem się zwykłym drzewem. Powtarzajek stał się wróblem.

        Pewnie się dziwicie, jak mogłem robić te wszystkie rzeczy, skoro jestem tylko drzewem. Nie wiecie jednak że każde drzewo to potrafi, ponieważ każde z nas żyje.

        Wiele przeżyłem, a pewnie jeszcze wiele się wydarzy w moim życiu, jednak jestem pewien, że najważniejsze wydarzenie już miało miejsce. Było to cztery lata temu. Pamiętam, że wokół mnie stało dużo ludzi. Wszyscy byli uśmiechnięci i wydawało mi się, że Teodor też jest wśród nich, patrzy na mnie i uśmiecha się. Na początku nie byłem pewien o co chodzi, ale potem okazało się że ludzie chcą mi nadać imię. Nazwali mnie Teodor. Otrzymałem imię mojego największego przyjaciela, który odtąd na zawsze mógł być ze mną. Byłem i jestem dumny mogąc nosić imię tak wspaniałego człowieka. Nigdy nie zapomnę naszych wspólnych zabaw ani naszego pożegnania.

        Teraz już spełniło się moje marzenie, jestem potężny jak niegdyś moja mama, dlatego moja magiczna opowieść tu się kończy. Może dopisze ją życie i młode pokolenia...

        Hanna Putyńska

        Katolicka Szkoła Podstawowa w Sieradzu